]]>
Piasek, słońce, morze!
Najbardziej popularna plaża to Barceloneta, ale powiem szczerze zdarza się trafić na niezły syf. Szczególnie pod wieczór. Chciało by się przejść po ciepłym piasku, w wersji romantycznej, a nawet ciężko złapać za rękę i pach – trafiacie na puste butelki, papier toaletowy i utknie jeszcze pet między palcami u stóp… Żałuję, że dopiero teraz trafiłam na stronę, gdzie można znaleźć kilka plaż mniej okupowanych przez turystów – 7 plaż w Barcelonie i w okolicy.
Mimo to, miasto z dostępem do plaży, morza jest miejscem, gdzie moje nerwy odchodzą w zapomnienie i relaks coś na prawdę znaczy. Mogłabym godzinami przesiadywać na ławce, po prostu gapić się na wodę.
Kawa, sernik i lody
Jako mieszkanka Barcelony, bez zastanowienia, zaczynałabym dzień od odwiedzenia kawiarni Cup&Cake. Najlepsze cappuccino i do tego serniczek na cieście red velvet – no niebo! To nie jest tylko kawiarnia. Poza fantastyczną kawą i babeczkami o tysiącu smakach, znalazłam tosty, pancakes czy sałatkę. Mają 6 takich kawiarni/restauracji rozsianych po całym mieście. Warto, choć raz wpaść do każdej na kawę.
I wiadomo na upały najlepsze są lody. Nie mam ulubionej lodziarni w Barcelonie. Na każdym kroku można spotkać miejsca gdzie oferują tyle smaków, aż człowiekowi trudno wybrać tylko dwa lub trzy. Moje ulubione połączenie – kokos, truskawka i oczywiście biała czekolada!
Śniadanie na mieście
Nic tak nie podkręca mi apetytu, jak klimatyczne miejsca pachnące bekonem i jajkami. Trafiliśmy na bistro, gdzie śniadanie było wykwintne. Milk Bar&Bistro – ta popularna restauracja skusiła Nas amerykańskimi naleśnikami z bekonem, jajkami po benedyktyńsku z sosem holenderskim, oraz pieczonymi ziemniaki, z których oskubał mnie mój luby. Co prawda, nie jest to duże miejsce. Nawet sąsiadując z nieznajomymi ramię w ramię (jak przyjaciółeczki na lunchu) delektowałam się takim śniadaniem.
Kamienice, kamieniczki i uliczki
Pisałam w poprzednim poście o ulicach Barcelony i ciągle mam wrażenie, że to za mało. Poważenie – wzorzyste, biegnące wzdłuż ulicy, fantastyczne kamienice, od których ciężko jest odciągnąć wzrok. Były takie momenty, że non stop moja głowa była skierowana w niebo i obserwowałam budynki. Oko w aparat i ostrzeżenia od Alka – Uważaj krawężnik, stopień, psia kupa! Co kilka sekund mijaliśmy jedną kamienice piękniejszą od poprzedniej. Zastanawiałam się, w której mogłabym zamieszkać. To jak wybór z lodami – nie sposób zdecydować się na jeden smak.
Gotowanie – karczochy, szparagi i dużo awokado
Od początku planowania wyjazdu chciałam wynająć całe mieszkanie z kuchnią. Zdecydowaliśmy się na jedno z portalu airbnb. Kiedy wyszliśmy na pierwszy spacer napotkaliśmy to, co najpiękniejsze dla osoby spragnionej kuchni – na każdym kroku kusiły małe sklepiki z świeżymi warzywami i owocami. Skrzynie pełne karczochów, szparagów czy pomidorów, nie sposób było przejść obok nich obojętnie. Dzięki temu celebrowaliśmy leniwe śniadania grzanką z awokado, pomidorem i mozzarellą. Na obiad zajadaliśmy się szparagami jak w eleganckiej restauracji. A nawet poznaliśmy się z karczochami. Nie wspomnę ile kg arbuza zjadłam na kolacje.
To jak, kto chce jechać ze mną następnym razem do Barcelony? ;)
]]>
Palau Nacional – No tu ok, nie ma co prawda liczyć na samotność, ale jeżeli nie pojawiliście się w tym miejscu tylko ze względu na fontanny, a z zamiarem pospacerowania – to jest co zobaczyć. Palau Nacional znajduje się na wzgórzu Montjuic, z którego można podziwiać fantastyczną panoramę miasta. W plecaku mieć kilka spakowanych kanapek i można delektować się nimi przy takich widokach.
Warto poświęcić dla wzgórza Montjuic cały dzień. Bo Palau Nacional to tylko jedna z jego atrakcji. Żałuję, że nie starczyło Nam więcej czasu by zobaczyć zamek na szczycie wzgórza czy stadion Olimpijski. Więcej informacji o Montjuic możecie znaleźć tutaj.
Parc de la Ciutadella tego miejsca nie da się przegapić! W samym centrum miasta stoi ogromny park, w którym można chwilę odsapnąć w drodze na plaże i napatrzyć się na piękną fontannę. Pamiętam jak za pierwszym razem tam trafiliśmy i nie zapomnę moich och-ów i ach-ów kiedy ją ujrzałam – złote konie i gargulce robiły wrażenie. Z parku jest chwila by dojść na plaże, więc można bez większego wysiłku odwiedzić oba miejsca.
Parc de l’Espanya Industrial był w Naszej okolicy, gdzie mieszkaliśmy przez te kilka dni. Bardzo dziwaczny, z mieszanką betonu i zieleni. Od strony ulicy widać 6 wieży i płytki basen ze stojącym Neptunem. Dalej między drzewami ukryte są boiska do kosza, można również rozegrać partyjkę w pingponga oraz w bule.
I oczywiście rowerem można się karnąć! W Barcelonie jest wiele wypożyczalni rowerowych, które pozwalają pozwiedzać miasto na dwóch kółkach. Gdzie i jak wypożyczać rowery info znajdziecie tutaj.
Zastanawiam się jakie macie skojarzenia z Barceloną? Czy poza najpopularniejszymi zabytkami może udało się i Wam odkryć coś również ciekawego? Śmiało podzielcie się informacją :)
]]>Okej, na plaży wyleżeć więcej niż godzinę nie umiem. Ludzie są za blisko, co chwilę atakuje się gościu z Mojito! Mojitooo! Pod parasolem skryć się możesz, jak zapłacisz. Ale już 3 lata temu wpadły mi w oko deski, na których ludzie śmigali po morzu z wiosełkiem – tzw. Stand Up Paddle. Fajna sprawa się wydawała, tym bardziej, że od tej zatłoczonej plaży można było uciec. Więc znaleźliśmy zaraz przy plaży sklep, gdzie te deski wynajmują, cena za jedną osobę za godzinę 15 euro. Wynajęliśmy sobie dwie i poszliśmy na morze. Techniki żadnej skomplikowanej nie ma, trzeba utrzymać równowagę, złapać wiosło w dłoń i płynąć przed siebie.
Następnie, ulica La Rambla zrobiła na mnie wrażenie za pierwszym razem. I warto przejść się tą ulicą, szczególnie jak jesteście pierwszy raz w Barcelonie. Jednak warto odbić w którąś boczną uliczkę, nie tylko by uciec od tłumów z selfie stick, ale by odkryć przepiękne kamienice i w spokoju napić się kawy :)
]]>
Na taką sielankę trafiłam aż na północ Walii. Narodowy Park Snowdonia jest idealnym miejscem dla miłośników gór i nie tylko. Bez pośpiechu, mamy do wykorzystania ogromny teren parku, a z każdej strony otaczają nas zielone krajobrazy. I ta zieleń przebija wszystko! Wędrówka między pasącymi się owcami, plus niebieskie niebo (a wiecie, że w Anglii to rzadkość) ja nie mogłam się oderwać od mojego aparatu. Dla mnie to była bajka!
]]>
]]>
I bristolski Jarmark niby niczym specjalnym nie różni się od tego wrocławskiego, jednak poczułam tą świąteczną aurę (a może to przez grzane wino?). Miło się spacerowało wzdłuż tych drewnianych domków i z ciekawością przyglądałam się czym sprzedawca kusi. Tym bardziej, ze uwielbiam wyroby z drewna. Więc wszelkie drewniane ozdoby choinkowe musiałam podotykać, pooglądać i zastanowić się, czy przy kolejnej wizycie nie wykupić ich wszystkich.
]]>
]]>
Weston-super-Mare jest niedużym, ale za to bardzo turystycznym miejscem. Nawet przez moment poczułam się jakbym była nad polskim Bałtykiem. Pełno budek z jedzeniem i stoisk z pamiątkami. Brakowało tylko zapachu gofrów :) Największą atrakcją jest molo zwieńczone budynkiem Grand Pier. To co dzieje się w środku oderwało mnie od rzeczywistości. Muzyka bębniąca z każdej strony, brzdęk monet wrzucanych do automatów. Niczym mini wesołe miasteczko. Sama pamiętam automaty, gdzie na skraju było pełno monet. Wrzucało się złotówkę, z nadzieją by obsunęła się reszta. Ale nie sądziłam, że to jeszcze działa. Cofnęłam się do czasu mojej pierwszej (i jedynej w życiu) kolonii. Poczułam się jakbym znowu miała 10 lat :)
]]>Pod względem przestrzeni miejskiej podobne wrażenie zrobiła na mnie tylko Wenecja. Tam też każdą uliczkę można było oznaczyć tabliczką zabytek. Jednak w Bath wszystko jest trochę mniej spójne i potrafi zaskakiwać. Bo przecież łączą się tu budynki choćby z czasów rzymskich czy georgiańskich. Należy pamiętać, że wygląd miasta nie jest działem przypadku. W XVII wieku działał tutaj Richard Beau Nash, który piastował funkcję „Master of Ceremonies”. Ten notoryczny hazardzista (podobno o dobrym sercu, bo potrafił zwracać pieniądze przegranym) i uwodziciel był jednym z głównych osób odpowiedzialnych za dbanie o styl zabudowy i rozwój miasta.
]]>
Bath to miejsce, gdzie nietrudno trafić na tłumy ludzi okupujących zabytki (w tym pięknie zachowane Roman Baths). Na szczęście równie łatwo można zgubić się w bocznych uliczkach. Trafić do kawiarni z pysznymi ciastami i kawą. Znaleźć ustronne miejsce do rozkoszowanie się chwilą samotności. Oddać się kontemplacji nad budynkami bądź podglądać ludzi zajętych swoimi sprawami. Najbardziej urzekło mnie, że w tej pięknej scenerii nie zauważyłam turystyki. Poczułam się jak mieszkaniec, który wyszedł na spacer pocieszyć się dziełami ulicznych artystów, kupić książkę i wypić cappuccino. W następnym poście pokaże więcej architektury, a tymczasem zapraszam na zwykły dzień w niezwykłym Bath.
]]>Po zjedzeniu porcji jak dla 3 osób, poszliśmy na spacer przy rzece i załapałam się na lody (moja bluzka zresztą też). Mam nadzieję, że pochmurne niebo Was nie odstraszy. Mimo braku słonecznej pogody, miasto naprawdę jest przepiękne! :)
]]>W samych latach 1974 – 1983 skoczyło z niego 127 osób. Najgłośniejszym przypadkiem była próba samobójcza z 1885 roku. Sarah Henley przeżyła swój skok, ponieważ jej spódnica zadziała jak spadochron. Warto dodać, że spadała z wysokości 75 metrów! Mimo ciężkich obrażeń dożyła 85 lat. Niefortunny incydent przyniósł jej niespodziewaną sławę i propozycje małżeństwa. Jest to o tyle ironiczne, że właśnie zerwane zaręczyny były przyczyną skoku.
Na szczęście most to nie tylko dramaty, ale też niezwykłe widoki. Z jednej strony ściany skalne wykorzystywane aktywnie do wspinaczki. Z drugiej ściana zieleni. Przedziela je rzeka, która w czasie odpływów wygląda bardziej jak błoto. W całym regionie występują liczne, unikalne w skali globalnej, gatunki roślin i zwierząt.
Jadłam je w The Bristolian. Smaczne miejsce, w którym mogliśmy spokojnie usiąść na zewnątrz. Bez większej analizy menu zamówiliśmy. Ja tradycyjne śniadanie, luby w wersji wege. Rok temu nikt by mnie nie zmusił do spróbowania ponownie kaszanki. Teraz bez żadnych oporów mogłam się nią zajadać. Natomiast z dezaprobatą przyglądałam się fasolce i kiełbasie. I tu bardzo pozytywnie zaskoczył mnie smak ciepłej fasolki w pysznym sosie pomidorowym. Natomiast kiełbasa sucha i bez wyraźnego smaku. Co do bekonu to mógłby być mocniej przysmażony, bo lubię chrupiący. Luby na swoim talerzu bardzo sobie chwalił smażone tofu ze szpinakiem, (wyglądające jak kiełbaska). Za oba dania zapłaciliśmy niecałe 15 funtów.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy na moim talerzu został kawałek black pudding, a Pan siedzący obok zapytał mnie po angielsku czy będę to kończyć? Poprosiłam o powtórzenie, bo nie byłam pewna czy dobrze go zrozumiałam. Odpowiedziałam, że już jestem najedzona i jeżeli ma ochotę może zjeść ten kawałek. Bez żadnych oporów nabił kaszankę na widelec i zjadł ze smakiem.
Mimo, że danie nie wygląda najlepiej na zdjęciach, to namawiam Was, jak tylko będziecie mieli okazję być w Anglii, skuście się na ich śniadanie. Chyba, że chcielibyście sobie tak dogodzić sami, poniżej znajdziecie przepis :)
Składniki
(na dwie porcje)
4 jajka
4 plastry bekonu
2 kiełbaski, białe i cienkie
2 kromki chleba tostowego
100 g fasolki z puszki w sosie pomidorowym
2 pomidory
8 średnie pieczarki
1 łyżka masła
sól, pieprz
Sposób przygotowania
Pieczarki umyć i pokroić na ćwiartki. Na patelni rozgrzać masło i podsmażać pieczarki, aż będą miały brązowy kolor. Doprawić solą i pieprzem, odstawić na bok.
Fasolkę przełożyć do garnuszka i podgrzewać na małym ogniu.
Rozgrzać patelnię i ułożyć plastry boczku oraz kiełbaskę. Podsmażać z obu stron. Następnie przesunąć boczek, kiełbaskę na bok i wbić jajka (przygotowujemy jajka sadzone).
Na patelni rozgrzać masło i poukładać na niej połówki pomidorów. Podsmażać z obu stron.
Wszystko poukładać na talerzu i podawać z opiekanym chlebem z tostera.
Składa się na niego kilka budynków z różnych wydziałów m.in. fizyki, sztuk pięknych i historii. W ich centrum położony jest duży ogród, po którym spokojnie mogliśmy się przespacerować. Oprócz pięknej przyrody natrafiliśmy na (widoczny na zdjęciach) niewielki labirynt luster zaprojektowany przez Jeppe Heina. Nie ma tłumów, więc bez pośpiechu mogłam paść na kolana przed naturą i fotografować :)
]]>Po samym centrum spacerowaliśmy dość chaotycznie, bez obranej konkretnej trasy. Od początku miasto zrobiło doskonałe wrażenie. Pierwsze na co trafiliśmy to ruiny kościoła na dużym terenie zielonym. Do tego kwitnące drzewa i słoneczna pogoda nadały miejscu malowniczy charakter.
Następnie poszliśmy przed siebie i tak trafiliśmy do portu, gdzie było mnóstwo statków wycieczkowych i restauracji. Tradycyjna margherita na cienkim cieście oraz cydr gruszkowy zaspokoiły nasz apetyt, byśmy mogli ruszyć dalej przed siebie. Ogólnie trafiliśmy w poniedziałek na święto, kiedy większość placówek i sklepów jest pozamykana. Więc nasza majówka przedłużyła się o kolejny dzień :)
Zapraszam Was na pierwszy spacer po Bristolu.
]]>